Spektakl "Jeden Gest"- recenzja
Recenzja „Jeden Gest”
Z czym kojarzą nam
się ludzie głusi? Niech każdy odpowie sobie na to pytanie. Ludzie ułomni?
Ludzie nieszczęśliwi? Ludzie mniej sprawni od nas? Wolniejsi? Mniej
inteligentni? A może po prostu odrzuceni i niezrozumiani? Reżyser spektaklu
„Jeden Gest” stara się odpowiedzieć na to pytanie, wprowadzić nas do świata
głuchych i udowodnić, że głusi są nawet niekiedy lepsi od nas, słyszących. Przejdźmy do samego spektaklu. Na początku przemawia do nas starsza
kobieta. Mówi i miga, w tle widać napisy po polsku i angielsku. Dopiero po
chwili wprowadzenia dowiadujemy się, że ta osoba nie słyszy! Opowiada nam o
sobie, poznajemy tragiczną historię jej
babci, która zabierała ją codziennie do kościoła i modliła się żeby jej wnuczka
odzyskała słuch. Ponieważ Bóg nie zesłał cudownego ozdrowienia, wpadła w
depresję. Ale życie głuchego nie składa się wyłącznie ze smutnych chwil. Jej
pasją, jako osoby głuchej, był taniec, dla niej, muzyką był sam ruch, czysta
symfonia ruchu ciała, bez dźwięków. Wygrała nawet kiedyś mistrzostwa. Potem
formuła spektaklu odrobinę się zmienia, była mistrzyni tańca bierze ze stołu
kamerę, kieruje ją na widownię, widać niewyraźny obraz, rozmazany, nieostry i
po chwili idzie z nią za tekturową ścianę, na ekranie wyświetla się już wyraźny
obraz. Wydaje mi się, że ta scena ukazuje
sposób słyszenia osób
słabosłyszących poprzez metaforę rozmazanego i wyraźnego obrazu, albo
pokazuje granicę we wzajemnym
postrzeganiu między światem słyszących i nie słyszących. Cała scena jest
zaciemniona, tylko za ścianą pali się światło, tam gdzie znajduje się kamera.
Widzimy na ekranie osoby, które w jakiś sposób się porozumiewają,
chociaż widzimy tylko pojedyncze fragmenty ich twarzy, oczy, usta, nos.
Uśmiechają się, coś migają, dyskutują, po chwili obraz na ekranie znika.
Słychać dziwny odgłos, okazuje się że przez tekturową ścianę wywiercone zostają
otwory. Przez otwory wysuwają się ręce. Zaczynają migać. Migają
m.in. cyfry. Ciekawe, że aż do liczby 10
dla wszystkich jeżyków są takie same znaki. Potem nieznacznie się zmieniają.
Inną ciekawostką jest to, że na słowo „sex” jest w języku migowym chyba ze sto
znaków! Moim zdaniem najzabawniejszym był ten, w którym (jak mniemam) uderzało
się językiem o policzek, przez co nadymał się i opadał, jak u żaby. Oczywiście
żeby go pokazać jedna z aktorek musiała wyjść zza bariery.
Wydaje mi się, że
takie przedstawienie ludzi ,,zza ściany” i pokazanie wyłącznie migów, miało odciągnąć
naszą uwagę od ich wyglądu (człowiek ma wielką skłonność do oceniania po
wyglądzie) i skupić się na niezwykłościach samego języka. Szczerze mówiąc bałem
się, że na końcu spektaklu okaże się, jak słyszący są całkowicie bezradni w
posługiwaniu się językiem migowym, i jak mimo wszystko jest to trudny język,
ale na szczęście nic takiego się nie stało, publiczność szybko zorientowała się
jak bić brawo w języku migowym.
Może jeszcze trochę
o uczestnikach spektaklu. Jak wiecie pierwszą osobą była tancerka., następna
postacią była młoda kobieta, która pochodziła
z rodziny słyszących, dzięki temu i tytanicznej pracy nauczyła się mówić. W
latach późniejszych z dofinansowania i zbiórki zebrała pieniądze na specjalny
przyrząd, który umieszcza się w pewnym miejscu na głowie i on wysyła impulsy do
mózgu, przez co człowiek nie słyszący
może słyszeć. Potem był starszy mężczyzna, grafik. Z powodu braku słuchu nikt
nie chciał go w Polsce zatrudnić. Na pocieszenie dodam, że znalazł pracę w
Szwecji. Przy okazji warto jeszcze poruszyć problem, o którym później opowiadali głusi: w Polsce osoba nie słysząca praktycznie wszędzie potrzebuje
tłumacza, do urzędu, na pocztę, do lekarza, bo nikt nie jest w stanie się z nią
komunikować (w Szwecji np. państwo przydziela osobie głuchej tłumacza i opłaca
go). Następną osobą był poeta, urodzony
w rodzinie osób głuchych. Myśleliście że głusi nie mają poetów? Przykład tego bohatera jasno dowodzi że jest odwrotnie!
Przedstawił nam symfonię ruchów. Jednak żebyśmy lepiej to odczuli, pod ubraniem miał czujniki, które z każdego jego
ruchu tworzyły dźwięki o różnej częstotliwości i natężeniu. Równocześnie za
plecami artysty , emitowany był film,
absolutny klasyk kina anime, dzieło „Japońskiego Disneya” Hayao Miazaiakiego
„Księżniczka Mononoke” (co dosłownie można tłumaczyć jako „Wściekła
Księżniczka”). Anime stanowiła dla niego jedyny łącznik ze światem słyszących,
za pomocą obrazu zyskiwał z nim kontakt.
Na koniec wszyscy
aktorzy amatorzy zamigali hymn głuchych,
który wspólnie ułożyli, a potem wzięli książkę( podręcznik gramatyki dla
głuchych) i przestawili kilka
komunikatów w trybie rozkazującym.
Ostatnie słowa spektaklu brzmiały: Patrz na mnie! Klaszczcie! Koniec
spektaklu! Wplecenie w
końcówkę spektaklu nauki
odpowiednich trybów gramatycznych uważam za niezwykle pomysłowe i zabawne.
Oczywiście w spektaklu było jeszcze więcej szczegółów z życia głuchych,
specyfiki ich grupy społecznej, czy przykładów irracjonalnego traktowania ich
przez słyszących, jednak gdybym je wszystkie przedstawił, nie starczyłoby miejsca. Spektakl był mimo minimalistycznej
formy niezwykle przyjemny w odbiorze, doceniam jego pomysłowość i to ,że można się z niego było nauczyć naprawdę wielu
rzeczy o głuchych, ich języku, czy wręcz kulturze. Szczerze polecam.
Krzysztof Jokiel
Komentarze
Prześlij komentarz
*Weryfikacja obrazkowa wyłączona.
*Z góry dziękuję za wszystkie komentarze!
*Obraźliwe komentarze będą usuwane.